poniedziałek, 23 grudnia 2013

Początek przygotowań do sezonu, czyli pracuję nad tym co zaniedbałem.

W poprzednich latach zawsze na wyścigach czegoś mi brakowało pewnym momencie i nie mogłem zrozumieć czego. Teraz już chyba wiem. Pracy w zimie, tych żmłudnych przygotowań, przekręconych godzin. Tak wydaje mi się że tego ponieważ zawsze dobrze radziłem sobie w tych momentach gdzie jechało się pod progiem lub duzo dużo ponad nawet z o wiele mocniejszymi zawodnikami. Od kwietnia do końca sezonu praktycznie 60% treningów to była moc. I dlatego te parametry były tak rozwinięte. Teraz gdy zrozumiałem swój błąd w przygotowaniach postawiłem na to co nie jest moją domeną pomimo nazwy bloga.
Początek był w sumie nijaki, wróciłem po 2,5 miesiącach nic nie robienia pod wzgledem sportowym.
Stan wyjściowy to codzienie przejeżdżane kilkanaście km na rowerze w którym pozycja odbiegała od wymogów mego ciała. Od 1 października do chwili obecnej zrobiłem niesamowity postęp jeżeli chodzi o wydolność tlenową. Czuje się pod tym względem równie dobrze jak w sezonie 2011 gdzie tak naprawdę szło mi jak po maśle. A będzie coraz lepiej. Jednak ten okres to była bardzo ciężka praca. Łączenie obowiązków szkolnych i zrobienie sensownego treningu wymagało odemnie naprawdę umiejętności w planowaniu. Dwa treningi dziennie stały się chlebem powszednim. Boję się pomyśleć co będzie gdy objętość jeszcze się zwiększy. Będzie ciężko. Przykładem niech będzie jeden dzien z ostatniego okresu który wielu z was pewnie powiela lub nie jest mu to obce ;)
Pobudka o 6:00
Rozlega się jazgot budzika. Nie wiem co sie dzieje. Ok, doszedłem do zmysłów i już wiem po co wstałem. Jest trening do zrobienia. O 6:30 jestem już po sniadaniu złożonym z dwóch kromek ciemnego pieczywa i kawki. O 6:40 siedzę na trenażerku i szukam jakiegoś filmu aby przejechać godzinę w samotności i nie słyszeć huku maszyny i wentylatora.
7:40 Schodzę z roweru zadowolony wypoczęty, zaczynam się rozciągać. Ide do pokoju patrzę jest za dziesięć ósma. Podpinam Garmina by zrzucić trening, przeanalizuję go później na zajęciach. Lub w przerwie pomiędzy nimi bo zdarza się i tak że mam przerwę 2h ale i 5h.  W drugim przypadku udaje mi się wrócić do domu i zrobić trening ale niestety zdarza to się niezwykle rzadko.
Kończę się rozciągać koło 8. Szybka toaleta i po 20 minutach schodzę na sniadanie.
Owsianka z twarogiem, trochę białka na odbudowę. Robię też drugi posiłek do szkoły. Korzystając z wody w czajniku jest to także owsianka ale już z innym drzemem i np.: owocami w środku. Nie jestem masochistą nie będę jadł ciągle tego samego. Około 8:30 jestem gotowy by iśc na zajęcia więc najczęściej biegnę na cholerny autobus.
8:50 jestem na zajęciach i przepraszam za moje 50 minutowe spóźnienie. Luz.
o 10/11 jem posiłek. o 12 mamy przerwę idę gdzieś bądź siedzę i gadam oraz przeglądam neta. Wszystko zależy od długości przerwy. O 14 zaczynam kolejne zajęcia i po jakiś 4h kończą sie one. Lekko zmęczony wracam do domu i o 18:40 przekraczam jego skromne progi.
19:00 to czas kiedy zjadłem obiad i idę odpocząć do siebie. Czekam około 40 min i idę na trening. Jeżeli rano był rower to teraz bieganie, jeżeli na odwrót to teraz rower. Więc idę biegać. Mam swoją rundkę w lesie, robię ją 5 do 8 razy i wracam. Mycie. Ogar internetu krótka rozmowana na skypie lub nie i spać. Tak. Spać o godzinie 22 lub minimalnie wcześniej rozpoczynam okres wypoczynku który kończę następnego dnia o 6. Łatwo policzyć to raptem 8h. Mało. Ale na więcej nie pozwala mi tryb życia. Chyba że zajęcia zaczynają się później to spię do 10h. I tak kończy się mój piękny dzień, w którym zrobię 2h treningu.
 W weekend nadganiam harmonogram i robię często po 4h treningów aby objętość się zgadzała. Jest to dla mnie ciekawy okres bo poznałem możliwości swojego organizmu i juz wiem ile dni pod rząd mogę zrobić i kiedy muszę odpocząc a także co jeść by być wypoczętym i zregenerowanym do następnej jednostki treningowej. 
Tak po krótce wygląda to co dzieje się u mnie od października, oczywiście czasem wyskoczę gdzieś ze znajomymi ale raczej jest to basen czy siłownia bardzo rzadko kino czy kawiarnia bo zwyczajnie brakuje mi na to czasu i moim znajomym też ;-)
 Bieganie w ciągnu dnia jest niemożliwe ponieważ namoknięta ziemia zamienia się w błoto jednak o poranku tworzy ona super nawierzchnię. Pozdrawiam.