piątek, 12 września 2014

ŚLR Sobków 2014

Przez ostatnich kilka dni nie trafiałem za dobrze na rower, z różnych względów. Nie będę tłumaczyć całej zawiłości historii na temat tego dlaczego postanowiłem wystartować na najkrótszym dystansie family.
Zawsze startując na lidze myślałem że dystans family to spacerek. Dość dosadnie przekonałem się że tak nie jest podczas maratonu w sobkowie. Trasa liczyła raptem 23km co wprawnemu rowerzyście powinno zająć około małej godziny. Doliczając jakieś tam górki wyjdzie godzina z małym hakiem.
Ustawiłem się na pierwszej lini, miałem zamiar wygrać. Nie będę ukrywać takie dostałem polecenie :D
No więc odazu po stracie narzuciłem mocne tempo i odskoczyłem na kilkanascie metrów jednak za bramą na asfalcie postanowiłem poczekać na resztę. Wyprzedził mnie Rafał Kapuściński, złapałem koło i jechaliśmy razem. Myślałem że za mną trzyma się reszta grupy ale na kole miałem tylko jednego zawodnika. Jak się poźniej okazało z mojej kategorii. Jechaliśmy razem, zmieniając się tylko na czele. Po około 7km mieliśmy ponad kilometr przewagi nad 4 zawodnikiem. Po drodze trafiliśmy na kilka fragmentów na których prawie leżeliśmy ze względy na to że jechaliśmy sobie po kole ;) Odpuściliśmy trochę przed i na bufecie po czym znów Rafał narzucił sensowne tempo. Jechałem w tętnie 180 ale mogłem jeszcze trochę dokręcić ale nie miało to najmnijeszego sensu bo nie urwałbym chłopaków na wypłaszczeniu. Chciałem zaatakować na ostatnim asfaltowym odcinku. Na 1km przed metą wkręciła mi się w koło osłona od amortyzatora, sprawym ruchem pozbyłem się jej. Koledzy odskoczyli mi na jakieś 20m ale był akurat podjazd więc widziałem że zblizam się do nich. I wtedy poczułem że zaczynam mieć miekkie koło. Jakoś bez specjalnej paniki gniątłem dalej ile było a nogach. Ostatnie 700m jechałem na obręczy i strasznie trzepało tyłem na dojazdowej łące. Wyjeżdzajać na asfalt widziałem chłopaków jak wjeżdzają na stadion. Dla mnie było po zawodach. Dojechałem 3 tracąc 20s do zwycięzcy. Wyścig był dla mnei zaskakujący bo nie spodziewałem się że ktoś będzie w stanie utrzymać wysokie tempo rywalizacji przez cały dystanas.
Zmieniłem zdanie na temat tego dystansu i naprawdę podziwiam młodszych adeptów kolarstwa którzy przjechali ten dystans. Początkowe fragmenty to całkiem fajne wzniesienia które niejdenego wyjadacza mazovii by przerosły. Fajnie że nawet na najkrótszym dystansie można się zmęczyć.
A oponę przebiła mi zszywka, udało się jej wbić idealnie prosto i rozszarpać całą dętkę. Ah to moje szczęście w tym roku.. albo raczej jego brak! Pozdrawiam i do zobaczenia na krótkim dystnasie w kielcach!