piątek, 3 października 2014

Ostatnie (?) zawody w tym roku czyli ŚLR Kielce 2014

Ah Kielce...
Z zachwytem wspominam tą trasę :) W 2011 roku udało mi się tutaj pierwszy raz wygrać kategorię na fanie. Co jest swego rodzaju sukcesem. W tym roku z oczywistych względów jechałem najkrótszy dystans. Startować postanowiłem z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest fakt tego że w kielcach był finał a na ostatnich zawodach jest tombola i coś fajnego można wygrać.
Drugim powodem jest chęć sprawdzenia organizmu, tak sprawdzenia!
Chciałem zobaczyć jak sobie poradzę jadąc na swieżości przez godzinę na pełnym gazie.


Po dojechaniu na miejsce zaczeło sobie padać, jakoś to do startu nie nastrajało. Stałem okutany  w kurtkę. Zastanawiałem się na jaką cholerę mam jechać. Jednak widok towarzyszy spowodował że podskoczyło mi morale i postanowiłem wystartować. W międzyczasie ze startu zrezygnował Szymek, Tomek i Mariusz. Przed startem rozmawiałem z Marianem na temat 29era którego posiadał do testów i umówiliśmy się że niedługo ja wezmę go na kilka h w teren żeby zobaczyć co i jak. Jednak z racji sytuacji zaproponowałem zamianę. Szybkie przepiecie numeru ustawienie pozycji i jazda na rozgrzewkę. Pojechałem kawałek za dystansem fan ale było tak mokro że zawróciłem do ciepłej hali targowej na start.
Chwilę po 11:30 wystartowaliśmy. Tempo nie było jakoś niemiłosiernie wysokie nawet po starcie ostrym. Miałem wrażenie i jak później się okazało słuszne że w sobkowie jechałem od startu na pełnym gazie a tutaj kilka % mniej.
Już po kilku kilometrach odczułem zaletę fulla. Rower płynął przez wszytskie kurwidołki. Gdy wjechaliśmy w jakiś teren zablokowałem damper i jechałem z chłopakami z BIENIASZ TEAM.
Na jednej z sekwencji błota nieznajomość roweru i zużyte opony zmusiały mnie do krótkiej przebieżki. Straciłem około 15-20m. Jechałem z chłopakiem od bieniasza. Strasznie szarpał ale mi to nei przeszkadzało. W pewnym momencie przestrzelił zakręt więc krzyknałem do niego i poczekałem.
Doszedł mnei podziękował. Na szutrowym odcinku dał zmianę. Sięgnąłem sobie do bidonu i z racji tego że był on znacznie niżej niż u mnei musiałem spojrzeć. I wtedy liznąłem koło zawodnika poprzedzającego. W sumie moja wina. Przy 43km/h wyjebałem orła na ubity szutr.
Nie wiem czy bolało. Na pewno byłem lekko oszołomiony. Krew zaczeła lecieć później. Odpusciłem na parę sekund zeby dojść do siebie. Za chwilę był podjazd i zauważyłem na szczycie mojego oprawcę :D postanowiłem go dojść ale w połowie podjazdu zrozumiałem że damper jednak się nie zablkował i sporo siły mi ucieka. Doszła mnie grupa scigantów. Usiadłem na koło za drugim zawodnikiem by po chwili wyjśc na prowadzenie i uciec z jednym z zawodników.
Jechaliśmy do samej mety razem tasując się. Udało mi się wygrać finish.

Dojechałem 5.
Bolało. A raczej zaczeło boleć i EGO i ręka z kolanem.
Po opatrzeniu i ogarnieciu postanowiłem odnaleźć chłopaka któremu liznałem koło. Jak się okazało nawet nie pamiętał owej sytuacji.
Mniejsza z tym. Chciałem przetestować organizm i jak się okazało DA SIĘ. Da się przejechać godzinę na pełnym gazie bez treningu przez 3 tyg. Wygrałem kategorię. Nie wiem jakim cudem.


Na targach objeździłem kilka rowerów, min. smigałem sparkiem z manetką TWIN LOCK. Po maratonie na fullu bez blokady dampera uznaję to za zajebistą sprawę jednak widelec RS mogł possać leftiemu pod względem kultury pracy.

Nie był to chyba jednak ostatni start w sezonie mam zamiar pojechać jeszcze jedne zawody ale raczej w charakterze zabawy niz scigania na serio :) Pozdrawiam!