niedziela, 16 września 2012

Niedzielny trening czyli MOSiR

No tak cały tydzień biegania i robienia wszystkiego poza rowerem a tu nagle wpadasz na szatanski pomysł zrobienia 3h na szosie...
No cóż myślałem ze nie dojadę do Szydłowca (ok.35km ) bo nogi nie rozjechane. Wyjechaliśmy z Radomia spokojnie bez napinki, w ramach tego żeby się nie skatować jechałem z tyłu.. jeszcze nie zaczęliśmy porządnie jechać a zorientowałem się ze muszę podlać drzewko. No to sobie stanąłem zrobiłem co trzeba i gonie jadącą powoli grupę. Jechali pod wiatr i lekka góreczkę i muszę przyznać ze po dojściu do nich bolały mnie trochę nogi.
Już sobie uświadomiłem ze będzie ciężko;P No ale co się bedę pieścić siadłem sobie w środku stawki i jadę.  Przed taką wiocha Dobrut czy jakoś tak jest mały podjazd i widziałem ze poszło lekkie odejście no to się załapałem i ogień o dziwo nogi już nie bolały, jechało mi się coraz lepiej! Świeżość daje przewagę :) Dojechaliśmy do Szydłowca i pomyślałem ze zaatakuje sobie Hutę, dojechaliśmy pod górkę i wykręciłem najlepszy czas w życiu hahahha ze średnia 22.2 km/h. Jechałem w grupie i może dlatego? no ale przejdźmy do rzeczy, wiedziałem ze po tym jak podjadę nie mam co myśleć o dalszej jeździe tylko skłaniać się do powrotu. Kilku innych też zrezygnowało wiec wracaliśmy w 5 do Radomia:-) Dojechaliśmy we 3 ;-) koło 70km zacząłem odczuwać zmęczenie/ niewytrenowanie nóg. Ale i tak wróciłem ze czołową 2 do domu :)
Ta przejażdżka podbudowała moje EGO i mam nową motywacje do trenowania :D
A tu można popaczeć jak jechałem:
http://app.strava.com/rides/22125296

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz